Migawki z Toskanii. Na niebiesko.
Dwa, a nawet trzy odkrycia.
Jesienna Toskania.
Ciepło, ale nie gorąco, powietrze przesycone mocnym zapachem ziemi, wilgotnych, jesiennych liści.
Słońce znajduje się nisko nad horyzontem, czule oświetlając naszą Matkę Ziemię rozproszonym światłem.
No i to niebo! Jesienne niebo zachwyciło mnie niezwykłymi, ciemnoniebieskimi chmurami na błękitnym niebie. Nie białe, letnie obłoczki, ale właśnie zadziwiająco ciemne. Pewnie dlatego, że jesienna pogoda jest kapryśna i ciemne chmury wędrują sobie po słonecznym niebie, po to żeby nagle skumulować się i … wiadomo z jakim skutkiem.
Myślę o jesiennych kolorach i dochodzę do wniosku, że to dziwne, ale z jesienną Toskanią kojarzy mi się kolor niebieski, a dokładniej “chmurzasta niebieskość”. Jej Wysokość Niebieskość 🙂 w czasie jesieni wygląda szczególnie pięknie…
[envira-gallery id=”27459″]
Oprócz Wielkiej Niebieskości, odkryciem mojej włóczęgi okazało się Montalcino, które ze względu na pogodę oraz z powodu pewnego wina (o tym niżej), wpisuje mi się do tematu Jej Wysokości Niebieskości, a które mnie, człowiekowi z głuszy, skojarzyło się z LAS VEGAS (które widziałam tylko na filmach).
Las Vegas dlatego, że za sprawą paru szyldów BRUNELLO, zachęcających do wstąpienia do krainy wina, moja wyobraźnia naprodukowała wszechobecne neony migoczące kolorowo i świetliście w ciepłą, letnią noc.[envira-gallery id=”27482″]
Mamma Mia! Jak ja chciałabym tu wrócić i pomieszkać przynajmniej kilka dni (i nocy) w czasie gorącego lata, do tego europejskiego Las Vegas! I na Średniowieczny Manhattan (tj. San Gimignano) również – w końcu chciałabym poznać dogłębnie “te słynne amerykańskie miejscowości” Toskanii. A póki co, zaspokajam zmysły studiowaniem tematu Niebieskości Na Wysokościach czyli nad i pod dachami Montalcino.[envira-gallery id=”27465″]
O Montalcino słyszałam coś tam, gdzieś tam, kiedyś tam… najpewniej w związku z winami. Potem pisałam o tym mieście po raz pierwszy w informatorze “Jesienne rozrywki toskańskiej głuszy”, bo zaintrygowała mnie informacja o corocznej wspaniałej uroczystości Sagra Del Tordo, gdzie najważniejszym punktem jest turniej łuczników, reprezentantów poszczególnych dzielnic tego miasta. Gdy przybyłam do Montalcino, moją uwagę, oprócz win, przykuły plakaty i ogłoszenia związane z przygotowaniami do tego wydarzenia.
[envira-gallery id=”27471″]
Dokładnie tak to wygląda, zgodnie ze średniowieczną zabudową – wielki, wspaniały zamek z przycupniętym miasteczkiem u boku. Montalcino obfituje w piękne miejsca, szczególnie te związane z winem i jego konsumpcją. Pamiętam, że zachwyciło mnie pewne miejsce w centrum starego miasta
Bardzo podobał mi się otoczenie tego lokalu i zadowoleni ludzie siedzący na pięknych krzesłach, ale nie odważyłam się wejść. Miałam w portfeliku jedynie 50 euro i myślałam tylko o jednym: “zabraknie mi na benzynę”. Uuuuuu…
Ponad tydzień temu, po powrocie do Polski, stanęłam w moim pokoju przy biblioteczce z książkami, witając się z nimi po półrocznej nieobecności.
I co widzę? Jakiś nowy tytuł. Takiej książki u mnie nie było! Autorką jest Anna Mucha “Toskania, że Mucha nie siada”. Otwieram ją na chybił trafił i mój wzrok zatrzymuje się na pięknym portrecie autorki w obłędnie eleganckim wnętrzu. Podpis pod zdjęciem: Caffè Fiaschetteria Italiana 1888 – punkt obowiązkowy w Montalcino. Królestwo art déco. I ciekawostki na temat tego miejsca. Zdębiałam! Ledwie wróciłam z Toskanii a Montalcino już mnie wzywa!
Jak się okazało, książkę sprezentowała mi moja siostra Ania, która często podsyła mi coś ciekawego. Dobrze trafiła również i tym razem; jest tu mnóstwo zdjęć ciekawych miejsc “ToskAnii” i zabawnych opowieści Anny Muchy o jedzeniu, restauracjach, ciekawych miejscach, szaleństwach, modzie, zakupach i pięknym toskańskim życiu z cyklu “la DOLCE VITA”.
Za recenzję tę książki wystarczyłoby mi jedno zdanie z zamieszczonej na okładce opinii Doroty Wellman o tej książce i jej autorce: “Bo przecież la vita è bella”. Przywołała świeże toskańskie wspomnienia i tęsknoty typu “Ech… co zrobić, żeby mieć takie piękne życie”.
Przypomniała mi się rozmowa z Mariuszem, Polakiem włoskiego pochodzenia /albo Włochem polskiego pochodzenia – w każdym razie potomkiem polskiego żołnierza walczącego pod Monte Cassino, który został po wojnie w Bel Paese.
Rozmawialiśmy o podróżach i kosztach wakacji w Toskanii i w różnych regionach Europy, a gdy przedstawiałam mu dowody “dziwnej” mentalności niektórych naszych rodaków, którzy na wakacje we Włoszech przywożą całe bagażniki samochodowe pełne chleba o przedłużonej trwałości, puszek konserwy turystycznej, tuńczyka a nawet mąki na ciasto i zgrzewek wody z Biedronki (właśnie!!!! litości!!!!), aby się “jakoś” wyżywić, skwitował to jednym zdaniem: “Jeżeli jadę na wakacje, to nie po to, aby DZIADA ODSTAWIAĆ“!
To mistrzowskie zdanie bardzo mnie rozśmieszyło i spodobało mi się jak nie wiem co! Póki nie uświadomiłam sobie, że i ja “odstawiam dziada” od paru dobrych lat, czego dowodem jest omijanie restauracji, kawiarni i innych eleganckich miejsc, w którym ludzie celebrują życie i dobrze się bawią. Jednocześnie napłynęła gorzkie refleksje “jak tu iść do restauracji bez kasy?”, “z pustego to i Salomon nie naleje”.
Ale… ostatnio otrzymuję piękne prezenty, takie jak wspomniana książka autorstwa naszej bardziej włoskiej niż polskiej aktorki o DOLCE VITA czyli słodkim i przyjemnym życiu w Toskanii, zostałam obdarowana winem Brunello Di Montalcino, pochodzącej z Fattoria La Magia winem o tej samej nazwie, z magiczną, niebieską etykietką, na które, ze względu na cenę, nie śmiałam nawet spojrzeć, a co dopiero kupić!
No i otrzymałam niezwykły DAR od dwóch Dobrych Wróżek poznanych rok temu.
Poza tym miałam okazję mieszkać gratis w Toskanii w czasie mojej wielkiej włóczęgi, gdzie mogłam żywić się winogronami do oporu 🙂 I duchowe wsparcie dla moich działań, które czuję od ponad pół roku ze strony pewnego męskiego osobnika to dla mnie też wielki DAR. Więc skoro zostałam tak obdarowana, to znaczy że naczynie napełnione, a nie puste, więc teraz Salomon może coś dobrego z niego nalać.
Upłynął już ponad tydzień od mojego powrotu, a ja wciąż jestem jakby w innym świecie – pewnie dlatego, że moja dusza nie przyjechała wraz ze mną i wciąż wędruje po toskańskich wzgórzach. Ta uparta, rogata dusza jakoś nie kwapi się z przyjazdem, bo wie, że i tak będzie tęsknić do Toskanii. Może gdy zobaczy słoneczne zdjęcia na mojej stronie, skusi się na powrót.
Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko… Tyle niebieskich migawek. Mamma Mia, ale się rozpisałam. Pisaninę chciałam zostawić sobie na później, gdy dusza wróci z toskańskich wojaży, bo chyba wróci???
No nie wiem czy wróci, bo tam jest tak pięknie. 🙂
Ja też lubię Jej Wysokość Niebieskość. i jej magiczną zmienność. Wczoraj np.byłam w podróży. Zwykły wyjazd na groby. Ponieważ nie byłam kierowcą, jedynie pasażerem, mogłam podziwiać widoki. Pogoda była wyśmienita, świeciło słońce. Zauroczył mnie właśnie błękit nieba. Lazur. A w połączeniu z barwą żółtą drzew brzozowych i innymi barwami drzew jesiennych – cudo.
Cieszę się, że są ludzie, którzy Cię obdarowują, oby ich było jak najwięcej. 🙂
O! Basiu, to jest właśnie świat pomalowany na żółto i na niebiesko 🙂 I pomyśleć, że żyjemy “czasem” w takim świecie. Czyż to nie cudowne? Co do bycia obdarowywaną – jestem przeszczęśliwa z tego powodu i mam cichą nadzieję, że nadejdzie taki dzień, gdy już nie będę musiała “odstawiać dziada” 🙂 A Tobie życzę pięknych i wspaniałych darów losu.
Ha ha, patrz, ja też mam taką nadzieję, że przyjdzie taki dzień, że nie będę musiała “odstawiać dziada”. 😀 Rozbawiło mnie to określenie. 😀 Lubię obdarowywać ludzi, ale często materialnie nie mam czym, wiec dzielę się słowem ,gestem, byciem obok (choć z tym ostatnim to różnie bywa, nieraz czasu brakuje).
Właśnie… chociaż “znamy się tylko z widzenia”, w dodatku tylko z widzenia w blogowym życiu, a jednak czuję, że jesteś obok, blisko i bardzo, ale to bardzo lubię Twoje dobre i wspierające myśli. Dziękuję Ci. Dobrej niedzieli
Wiollu, piszesz pięknie a ja czytam to z wielkim trudem… no bo zaraz chciałabym tam lecieć… Gdyby tak można było współistnieć w dwóch miejscach naraz…
A Montalcino – tak ma niezwykły urok, jak niemal wszystkie miasteczka Toskanii; te stare domy, zaułki z restauracyjkami i sklepikami, jakieś kościoły, zamki, mury obronne… Ech i zapach….
A co do książki , to zapisałam tytuł no i muszę ją mieć !
Pozdrawiam cieplutko
Dzięki za “niezwykły urok”, który uzupełnił i dodał smaku mojej opowieści o Toskanii i Niebieskościach. Ech… i ja przeżywam jeszcze ten UROK, wciąż mam Toskanię przed oczyma. Zaczarowała mnie, czy co?
Wiollu, malujesz słowami, serio! Czyta się jednym tchem! ( tylko linki przeszkadzają, bo dużo ich i po kliknięciu włączają się w tym samym oknie)
Wiesz co, nie zgadzam się, z tym, że odstawiasz dziada. Bo co innego jest wyjechać na urlop, by się byczyć na plaży, a w przerwach zajadać co 3h konserwy z puszki, a co innego jest wybrać się na włóczęgę poznawczą. W drugim przypadku najważniejszym kosztem jest paliwo i noclegi. Pojechałaś chłonąć atmosferę włoskich miasteczek i zrobić tryliony zdjęć do swojego bloga. 🙂 Naładowałaś się energią twórczą, emocjonalną, duchową. To wspaniałe, że potrafisz tak dobrze się zorganizować, że tyle zobaczyłaś, super się bawiłaś, a nie wydałaś majątku. To Twój duży atut!
Gabrysiu, dzięki! Uświadomiłam sobie, że bardzo potrzebowałam Twoich obserwacji i mądrych przemyśleń. Mamma Mia, jak Ty to robisz, że natychmiast zauważasz pozytywy. Wiem, wiem, trening czyni mistrza. Idę trenować, ciało 🙂
🙂