Mała Panda i jej pierwsze przygody na Słowacji
Moja włoska praca znajdowała się na prawdziwym odludziu, nawet autobus kursował tu dwa razy na dzień tj. rano i wieczorem.
Bez własnego samochodu we Włoszech byłam niesamodzielna i zależna od dobrej woli sąsiadów. Nie dało dłużej rady, więc … odważyłam się. Jadę do Włoch moją Pandzią – zdecydowałam. Komentarze były łatwe do przewidzenia: “Pandą do Włoch 1400 km??? Nie dasz rady sama jechać tak daleko”, “A jak się coś stanie, co zrobisz, jak sobie poradzisz”, “Jesteś nieodpowiedzialna” a mi już co noc śniło się, że jeżdżę po słonecznych, malowniczych wzgórzach Toskanii…
W pierwszą podróż samochodem do pracy wyruszyłam w jakąś sobotę rano w połowie kwietnia 2008 roku. Byłam bardzo podekscytowana, jednak zrzedła mi mina już za przejściem granicznym w Boguszowicach. Czesi zaczęli budować swoje autostrady, także wolna jazda drogami rozkopanymi do granic możliwości, brak drogowskazów, długie korki, to wszystko zepsuło mi dobry humor. Na Słowacji – to samo czyli rozkopy właściwie wszędzie. Szybko przestałam czuć się jak WIELKI SAMOTNY PODRÓŻNIK 🙂 i zaczęłam przypominać zmęczonego i zestresowanego kierowcę.
Moją dezorientację dodatkowo spowodował również inny niż w Polsce kolor oznakowania dróg; u nas w PL niebieskim kolorem oznaczone są autostrady, zaś zielone drogowskazy wskazują wszystkie pozostałe drogi, a na Słowacji oraz we Włoszech dokładnie odwrotnie! Toteż gdy zobaczyłam przed sobą nazwę BRATISLAVA 189 czy jakoś tak, na dwóch drogowskazach umieszczonych na jednym słupie, pierwszy zielony, która kierował mnie w lewo i drugi niebieski, kierujący mnie prosto, bez wahania wybrałam BRATISLAVĘ z drogowskazem o niebieskim tle.
Okazało się, że to niedobry wybór – łagodna, prosta droga znienacka zmieniła się w wąską, wijącą się coraz wyżej i wyżej górską drogę, serpentyny jak u nas w Beskidach na Równicę, tylko słowacki asfalt o wiele gorszej jakości, dziury straszliwe. Przeraziło mnie to, jechałam tak może 15 – 20 km i obiecałam sobie, że jeżeli nie dojadę do jakiejś normalnej drogi, to wracam się do tych nieszczęsnych drogowskazów. Ale… wkrótce potem, po kilku kilometrach strachu, dotarłam do drogowskazu BRATISLAVA, zielonego, uffff, co za ulga!
Przypomniało mi się później (no, trochę za późno), że we Włoszech jest tak samo, niebieski drogowskaz ROMA 140 mówi nam, że będziemy jechać drogą zwykłą, natomiast ROMA 124 na drogowskazie zielonym to będzie jazda autostradą, no taaaak.
Dotarłam w końcu do tej Bratysławy, ale CHYBA TYLKO PO TO, BY SIĘ W NIEJ ZGUBIĆ… Mój ojciec, który parę lat wcześniej jechał tą drogą poradził mi, żeby najlepiej nie jechać przez Wiedeń, tylko z boku przez Eissenstadt dojechać do autostrady Wien – Graz. Powiedział mi, żeby szukać w Bratysławie drogowskazu na Berg, tj przejście graniczne. A więc jestem już w tej Bratysławie, patrzę z całych sił, jadę, szukam, jadę, szuuuuuukam i nic.
Po jakimś czasie zorientowałam się w końcu, że jeżdżę w kółko obwodnicą i w przypływie desperacji skręciłam na teren budowy jakiegoś przydrożnego wieżowca, gdzie zauważyłam panów budowlańców. Powiedziałam DOBRI DIEŃ, pokazałam mapę, powtarzając Berg, Berg, Eissenstadt. Zauważyli moją polską rejestrację, uśmiechnęli się i w swoim pięknym słowackim języku powiedzieli coś, z czego zrozumiałam, że o tu, niedaleko, jest zakład mechanika samochodowego, który mnie pokieruje, bo wytłumaczenie komuś, kto po raz pierwszy znalazł się w tych okolicach będzie trudne. Pojechałam i natknęłam się na sympatycznego starszego pana, więc znowu: DOBRIJ DIEŃ, Berg, Eissenstadt, macham mapą, uśmiecham się, a on mówi mi, że nakierowanie mnie na właściwą drogę byłoby trochę skomplikowane, ale jest tu taki pan, który jeździ autobusem w tym kierunku, więc jeżeli wezmę go do auta, to on będzie mi wskazywał drogę, a potem wskaże mi miejsce, w którym go wypuszczę.
Co było zrobić… “Lepsze to niż jeżdżenie w kółko” pomyślałam, gdy pan od mechanika ochoczo wsiadł do mojej Pandzi. Nakierował mnie na dobrą drogę, pożegnaliśmy się i wyskoczył na jakichś światłach. Już słyszałam w myślach te urągliwe komentarze typu “Czyś ty oszalała? Obcego faceta brać do auta!!!” Ale dobrze się skończyło, prawda? Żyję i mam się świetnie. W dodatku mam co wspominać 🙂
Obcy tez czlowiek,a przygoda jaka!:)Ja tamlubie takie klimaty.Jest pomysl,to znaczy,ze da sie go zrealizowac – jak widac:)
Ach te przygody motoryzacyjne! Ciekawa jestem co Tobie się przytrafiło 🙂 A czytałaś inne moje dzieło o Pandzi, o tym jak … https://www.mojatoskania.com/moja-pierwsza-jazda-pandziochem-na-trasie-pl-it/