Futrzak w ogrodzie czyli
opowiem Ci o zasługach Kiciusia.
Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem zobrazowania piękna toskańskich ogródków. W mojej głuszy znajdują się dwa ogródki, którymi między innymi się zajmuję, a nieopodal znajduje się parę innych, ciekawych miejsc typu winnice, gaje oliwne, opuszczone domostwa ze zdziczałymi ogrodami.
Podczas wycieczek po okolicy często udaje mi się zauważyć jakieś niezwykłe “ziela”, które przyciągają moją uwagę.
Nie zawsze tak było – wcześniej zachwycałam się i fotografowałam przede wszystkim niezwykłe, toskańskie pejzaże i antyczne budynki wzdłuż ulic słynnych miast takich jak Siena, Pienza, Arezzo, a obecnie ewoluuję w kierunku przytulnych, sielskich klimatów:
[envira-gallery id=”24309″]
Jakoś przedtem “ziela” i praca w ogrodzie nigdy za bardzo mnie nie interesowały. Oczywiście w ramach mojej toskańskiej pracy “człowieka do prac polowych i leśnych” wykonywałam to, co mi kazali, ale bez wielkiego entuzjazmu – grzebanie w ziemi nigdy nie było moim ulubionym zajęciem. Do momentu kiedy pojawił się ON, a właściwie ONA – mój KICIUŚ, z włoska “trovatella”, co w naszym najpiękniejszym z języków znaczy znajda. Przybyła do mnie w styczniu 2011 roku i od tego czasu łazi za mną krok w krok, jak PIESIO, i w domu i w ogrodzie.
Wraz z nią przybyły chęci do prac polowych – nareszcie miałam jakieś przyjemne towarzystwo! Biały futrzak, który patrzył uważnie swoimi oczętami na wszystko, co robiłam i wspierał mnie na duchu “pomiaukując” przyjaźnie. Totalna MIŁOŚĆ i akceptacja! Wcześniej za towarzystwo miałam dwoje apodyktycznych, wiecznie rozzłoszczonych starszych ludzi, którzy od lat uprawiali swoją ziemię i ogród w ten sam sposób – od dziesięcioleci zawsze te samo, te same rośliny, w tym samym miejscu, zero nowości, zero fantazji i tak dalej… Możesz sobie wyobrazić jak wygląda praca w takim towarzystwie – często byłam bardzo zdenerwowana. Na szczęście to już przeszłość, ufff!
Jak wspomniałam, chciałabym wreszcie napisać artykuł o okolicznych “zielach”, jak to określiła wirtualna koleżanka Monika R., która zaskoczyła mnie kiedyś totalnie dopytując się o nazwy roślin, które uwieczniłam na fotografiach miejscowości SOGNA. Zamurowało mnie, bo niby skąd taki ignorant botaniczny jak ja ma to wiedzieć? A teraz jestem jej bardzo wdzięczna, bo zaczęłam zwracać uwagę na takie szczegóły jak nazwy roślin, co bardzo wzbogaca moją wiedzę o miejscowej florze. Pewnie niedługo zostanę słynnym autorytetem w tej dziedzinie 🙂
Tworząc sobie w umyśle mój wyśniony ogród, zastanawiam nad zbiorem zasad, które by go określały lub przynajmniej jakichś jego cech charakterystycznych. Jaki ma być ten MÓJ OGRÓD MARZEŃ? Chyba pokuszę się o napisanie własnego, prywatnego “przepisu” na ogród.
Na razie mam ogrodową zasadę “numero uno” czyli naczelną zasadę numer jeden: jest nią towarzystwo FUTRZAKA podczas prac ogrodowych, dla mnie – KICIUSIA, dla innej osoby może to będzie PIESIO…
Zaczęłam przeglądać zdjęcia w moim “komputrze” 🙂 I co się okazuje? Większość zdjęć wykonanych w ogrodzie to portrety mojego FUTRZAKA! Oględnie mówiąc cały mój komputer zasypany jest różnymi ujęciami tego samego kota! Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak nawiedzona… Mam nadzieję, że nie trzeba się z tego leczyć.
Oto mój FUTRZAK przy pracy:
[envira-gallery id=”24293″]
Zapraszam za tydzień do mojego wyśnionego, toskańskiego ogrodu – czyli miksu z popełnionych przeze mnie zdjęć “ogrodowego” otoczenia, ukrytych na razie we wszelkich możliwych meandrach mojego elektronicznego archiwum. Obiecuję sobie już od dłuższego czasu, że je odnajdę i zbiorę w jakąś logiczną całość (o ile to w ogóle możliwe) , a skoro zostało to zapisane i ogłoszone na blogu, potraktuję to nareszcie jako poważne zadanie, a nie “obiecankę – cacankę”. A tak na marginesie: u mnie na Śląsku mówili kiedyś: “dobrze, że obiecał! Bo niektóren to nawet nie obiecuje!”





Rozumiem Twoją motywację do ogrodowych prac. Przy takim towarzyszu ten zapał nie jest niczym dziwnym. Swoją drogą zawsze się zastanawiam na fenomenem kociej fotogeniczności, coś niesamowitego w każdym razie. A Twój futrzak to tylko włoski pupilek, czy podróżuje też do Polski?
Fenomen kociej fotogeniczności jest odpowiedzialny za to, że mój komputer zasypany jest różnymi ujęciami paru KICIUSIÓW :)! Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak nawiedzona… Mam nadzieję, że nie trzeba się z tego leczyć 🙂
Moja włoska znajda niestety nie znosi podróży – drogę 5 km samochodem do weterynarza strasznie długo “odchorowywuje” a co dopiero 1409 km do PL – przy pierwszym przystanku czmychnęłaby ze strachu i stresu na pewno… Tu, w Toskanii ma swój domek, pole, ogród, lasek – teren wprost idealny dla KICIUSIA. Ciężko byłoby mi ją stąd wyrywać, bo wiem, że cierpiałaby strasznie. Tak już jest, że KICIUSIE lubią stabilizację. A Ty znasz jakiegoś kota wiecznie w podróży? Bo ja nie 🙂
Mój kot kiedyś sporo podróżował, ale były to odcinki dużo krótsze. Zresztą on jest trochę cygańskim kotem, wszędzie czuł się dobrze. Chociaż szczerze mówiąc nie wiem jak teraz by zareagował na wycieczkę, bo od prawie od dwóch lat nie miał takiej okazji.
Zdjęcia kotów, hmmm też mam ich pokaźną ilość. Takie małe “zboczenie”.
Witaj w klubie “nawiedzonych” amatorów KICIUSIÓW :). Przypomniało mi się, że Kicia moich rodziców też dzielnie znosi podróże – 30 km w jedna stronę, z miasta A do miasta B, parę razy w miesiącu, dłuższych odcinków nie przerabialiśmy 🙂
Pozdrawiam Cię gorąco toskańskim kocim MIAUUUUU 🙂
Kiedy przyjedziesz ze swoim KICIUSIEM? 🙂
Cześć, to mój pierwszy komentarz na Twoim blogu. Gratuluję – bardzo fajny artykuł, w Polsce brakuje dobrych blogów ogrodniczych. Dzięki Tobie wiem jak zadbać o toskański ogródek. Dziękuje 🙂