OPOWIEM WAM O MOIM MAGICZNYM LESIE
Opowiem Wam o moim magicznym lesie… Myślę o nim zawsze jako o „moim zaprzyjaźnionym toskańskim lesie”, jako że przemierzałam często jego drogi począwszy od Via del Castello w Capannole, dalej wysoko w górę, gdzie na szczytach wzgórz rosną drzewa oliwne, z których właśnie w listopadzie zbiera się ich owoce – oliwki, by wytłoczyć z nich „Złoto Toskanii” czyli oliwę z oliwek.
Las, jak to las, jest zawsze ładny, w Toskanii szczególnie podoba mi się jesienią i zimą, gdy u nas w Polsce przybiera kolorystykę szaro-burą, a tam jest jeszcze wiele kolorów, zieleni, kwiatów, i wszystko to dodatkowo jest rozświetlone słońcem. Oto mój las i droga na oliwki, trzecia dekada listopada.
[envira-gallery id=”21527″]
Najbardziej zachwycam się listopadowymi porankami, gdy słońce oświetla rosę osiadłą na roślinach tworząc spektakl tęczowych barw – w każdej kropli rosy mieni się tęczowe światło. Piękne… Niby zwykłe fizyczne zjawisko rozszczepienia światła białego w pryzmacie, czy jak to tam się fachowo nazywa, przyznaję, że nie pamiętam. Widzę natomiast, że każda kropla rosy staje się bezcennym, leśnym, tęczowym brylantem a gdy słońce pada pod innym kątem, krople rosy lśnią sobie srebrzystym, luksusowym blaskiem diamentów. MA-DŻI-JA, prawdziwa ma-dżi-ja ostatnich dni listopada – słońce, brylanty, diamenty, las i ja. Czegoż chcieć więcej?
Otóż ja chciałabym więcej – życzyłabym sobie, żeby mój aparat fotograficzny był zdolny to pokazać, bo na moich zdjęciach krople rosy jako tako widać, ale diamentowej i tęczowej poświaty nie ma. Cóż, jak widać ulotne i trudno uchwytne są leśne diamenty. Nie tracę nadziei, że kiedyś mój aparat pokaże mi na zdjęciach całe spektrum tęczowego światła. A to „kiedyś” pewnie nastąpi, gdy zapoznam się wreszcie z jego instrukcją 🙂
[envira-gallery id=”21543″]
Oczekując na cud, czyli na fotografie tęczowych kropel rosy, umilam sobie czas oglądaniem koralowych owoców dzikiej róży rosnącej obficie „w moim magicznym domu” – czyli w moim toskańskim lesie; w słońcu, w cieniu, z bliska, w oddali…
[envira-gallery id=”21556″]
Jest jeszcze jedna magiczna rzecz w tym lesie – trakt rzymski. „La Strada Romana” jak mówią okoliczni mieszkańcy. Jest to antyczna droga wykonana grubo ponad 1000 lat temu za panowania Rzymian, prowadziła przez wzgórza Toskanii, aż do Rzymu. A skąd prowadziła i jak przebiegała, wolą którego władcy została zbudowana – jak zwykle muszę to sprawdzić. Jakiś zapalony miejscowy historyk opowiadał mi kiedyś o niej, a ja dzisiaj pamiętam bardzo mgliście niewiele faktów. „La Strada Romana” była wybrukowana na całej długości kamieniami, obecnie widać nieliczne, zachowane jej fragmenty. Stąpam po tych antycznych kamieniach i chciałabym, żeby chociaż one przetrwały. Chciałabym je „ ocalić od zapomnienia”…
O magicznym lesie i oliwkach napiszę za parę dni, a teraz czas wrócić do toskańskiej cywilizacji, do cyprysów, do asfaltowych dróg i samochodów:





Wiolu,pieknie!:)
Cieszę się, że mój magiczny las zachwycił również Ciebie 🙂