Opowiem Ci o znalezionym włoskim kotku.
Ostatnio, w poprzednim wpisie, o wschodzie słońca na parkingu, dodałam parę zdjęć z parkingów, na których spałam w czasie pokonywania Pandzią trasy PL – IT.
Jest tam KICIUŚ z jakiegoś parkingu, gdzieś w Austrii. To było w późno w nocy, gdy zatrzymałam się tam, aby się przespać w mojej Pandzi. Zauważyłam tam dwa małe kotki; ten biały na zdjęciu to pewnie samiczka (tak mi się zdawało) – łagodna, spokojna kuleczka, siedziała sobie w pobliżu drzwi AUTOGRILLu.
Dziwnie mi wyszło to zdjęcie – jakiś barowy neon odbija się na tej Koteczce i zwierzątko wygląda jakby rudawo, ale zapewniam Cię, że to efekt neonu – w rzeczywistości Kiciuś był czarno-biały.
Drugi to na pewno był samiec – wszędzie go było pełno! Można by się wyrazić, że biegał, co mówię – każdy porządny Ślązak powiedziałby: “latał jak POPARZONY”!!! Był bardzo ruchliwy, dobiegał do każdej osoby będącej w pobliżu AUTOGRILLu, zapewne w celu zdobycia pożywienia, jednak bez większego efektu – ludzie go odganiali. Kupiłam kanapkę i dałam cichutkiej, słodkiej samiczce. Miałam straszną ochotę ją stamtąd zabrać…
Natychmiast przypomniał mi się mój włoski KICIUŚ. W styczniu tego roku zauważyłam małego, zabiedzonego kotka niedaleko miejsca mojego zamieszkania, pod wozem z drzewem. Zaczęłam go karmić, była (samiczka) bardzo przestraszona, wychudzona, wyziębiona i to BAAAAARDZO WYZIĘBIONA, bo wtedy była tam naprawdę zima stulecia. PIANO PIANO, czyli z włoskiego “powoli, powoli” zaprzyjaźniłam się z kotkiem, zanosiłam jedzenie pod ten wóz z drzewem, potem zaczęła chodzić za mną cały czas.
Była bardzo nieufna w stosunku do ludzi i zbliżanie się do domostw ludzi stanowiło dla niej widoczny problem – naprawdę trudno ja było zachęcić do wejścia, ale po wielu próbach udało mi się ją “zaprosić” do domu stuletniej Bambiny, z którą mieszkałam. Zapamiętam na zawsze jak przycupnęła przy drzwiach, patrząc jak zaczarowana w płomyki ognia kominka w przykuchennym pokoiku.
W ciągu kilku dni wzięłam ją do siebie jako domownika, nie zważając na protesty Włochów, współmieszkańców i właścicieli domu, w którym mieszkałam, którzy nigdy w życiu nie trzymali zwierząt w mieszkaniu i byli bardzo nieprzekonani do idei “FUTRZAK przyjacielem człowieka”. Odganiali go i wrzeszczeli na niego i na mnie. Powiedziałam “albo ten kotek ze mną tu zamieszka albo wyjeżdżam”. Udało się!
Jeszcze tylko do weterynarza, bo widać było, że znaleziony KICIUŚ był chory i efekty kuracji widać na zdjęciach. Weterynarz zakładając kotkowi książeczkę sanitarną zapytał się mnie jakie ma wpisać imię dla kotka. Hmmm, nie pomyślałam o imieniu, zawsze reagowała na polskie słowo “Kotek” albo Kiciuś”. Ma plamkę w kształcie serduszka na grzbiecie, ale dać mu na imię SERCE czy SERDUSZKO, to tak nie bardzo, pomyślałam.
A może PALLINA czyli po naszemu Piłeczka? OK! Niech będzie Piłeczka, bo goniąc za płatkami śniegu (a w lecie za motylkami, jak się okazało) podskakuje czasem jak piłka. Chociaż może dla niej lepsze byłoby imię ŚNIEŻYNKA? Ale takie imię w ciepłej Toskanii? A poza tym, żaden Włoch nie wypowie poprawnie tego imienia. Została Pallina i basta! Spójrz na nią, jak ładnie teraz wygląda. Czy według Ciebie mój KICIUŚ obecnie wygląda na wychudzonego i zabiedzonego kotka?
[envira-gallery id=”20327″]



