Castello di Gargonza
Gargonza i tajemnica czerwonych drzwi
Gargonza jest położona przy drodze lokalnie zwanej “Vecchia Strada Senese Aretina”, której polskie tłumaczenie to “dawna droga sieneńsko-aretyjska” tj. stara droga łącząca Sienę i Arezzo.
Na mapach natomiast widnieje oficjalnie współczesna, nic nie mówiąca nazwa tj. droga numer SS73 (SS – Strada Statale) czyli droga krajowa nr 73.
Gdy jedziemy tą drogą, przydrożne tabliczki przypominają nam, że oto jedziemy dawną drogą z Sieny do Arezzo. I już czujemy Ducha Historii wyobrażając sobie galopujące rzymskie rydwany… no dobra, zagalopowałam się tymi rydwanami 🙂
Co prawda Arezzo było jednym z dwunastu Królestw Etruskich, a i historia Sieny jest imponująco długa, ale doprawdy na razie nie wiem, czy ta droga wiedzie od tysiącleci, więc może jednak zostańmy przy dorożkach i konikach pokonujących tę drogę lekkim kłusem…
Castello di Gargonza leży prawie pośrodku tej wyżej wspomnianej dawnej trasy, niedaleko Monte San Savino i zjazdu z Autostrady Słońca do Doliny rzeki Chiany (Valdichiana) mapa google – klik! Jak na średniowieczną twierdzę przystało, usytuowana jest na wzgórzu i otoczona kamiennym murem. Znajduje się nieco na odludziu, dlatego też jako prawdziwa, piękna i luksusowa głusza stała się przedmiotem moich zainteresowań.
Całkiem niedawno odkryłam świetny skrót do Gargonzy, prowadzący z mojej głuszy. I tak La strada del Castagno tj. droga Kasztanu, albo lepiej, Droga Kasztanowa, wiedzie z Ambry przez Badia a Ruoti serpentynowymi drogami, mocno w górę, wśród lasów, co oznacza brak toskańskich widoków, ciemnawo i zawroty w głowie od zakrętów. Prawie na samej górze, przed maleńkim Pallazuolo, Droga Kasztanowa zamienia się w La strada dei Cipressi czyli w Drogę Cyprysów. Tu znikają lasy, a pojawiają się winnice i panoramiczne, toskańskie pejzaże. Ufff, nareszcie.
W zasadzie trudno powiedzieć, że Castello di Gargonza to taki “prawdziwy zamek”. Włoska Wikipedia na hasło Gargonza używa sformułowania “borgo fortificato” czyli wiejska osada otoczona murami obronnymi.
Faktycznie, zamku jako wielkiej bryły z basztami nie widać, ale istnieje wieża i mur dookoła rustykalnych zabudowań. “Borgo” oznacza dawną, małą wiejską miejscowość; najbardziej znaczenie tego słowa oddaje dawne polskie “przysiółek” czyli osada, w niektórych regionach nazywana również kolonią, znajdująca się na terenie danej posiadłości, w pobliżu zamku, willi lub pałacu, skupiająca chłopskie rodziny pracujące w majątku ziemskim.
Pierwsze wzmianki o Castello di Gargonza w dokumentach pochodzą z XIII wieku, chociaż zapewne została zbudowana dużo wcześniej. Ze względu na swoją strategiczną pozycję, w okresie późnego średniowiecza Gargonza była miejscem walk między Gibelinami i Gwelfami, uogólniając między Florencją i Arezzo, później również i ze Sieną, wielokrotnie podlegając grabieżom, zniszczeniom i dewastacji. W XVIII wieku stała się majątkiem ziemskim. Co ciekawe Wikipedia (pewnie za jakimś spisem ludności) podaje, że w na początku XIX wieku w tej malutkiej miejscowości mieszkało 500 osób.
Wcale się temu nie dziwię, gdyż na prezentacji włoskiej książki pt. “50 Ville nel Valdarno Superiore. Un patrimonio inatesso”, z naukowych wywodów lokalnych architektów i historyków dowiedziałam się między innymi, że na potrzeby takiej pojedynczej, wiejskiej willi np. Medyceuszy oraz przyległym majątku ziemskim pracowało nawet i 5 tysięcy niewolników!
Nie myśl sobie, że Ci wszyscy zniewoleni mieszkali sobie wygodnie w domach – w Toskanii parter wiejskiego domu przeznaczony był dla kur, królików, wieprzków i innych zwierząt domowych. Ludzie mieszkali zazwyczaj na pierwszym piętrze nad zwierzętami; często nie było żadnych schodów, tylko drabina prowadząca w górę do ludzkich pomieszczeń.
Trochę więcej informacji na temat Gargonzy i ogólnie zamków Toskanii znajdziesz na stronie internetowej www.castellitoscani.it Pisze tam, że w końcówce XVII wieku Gargonza stała się własnością markizów Corsi i w ten sposób obecni właściciele zamku w publikacjach na temat Castello di Gargonza mogą szczycić się faktem, że Gargonza jest w ich rodzinie od 1696 roku. W latach ’60-tych ubiegłego wieku, z inicjatywy właściciela, hrabiego Neri Guicciardini Corsi Salviati, Gargonza została pieczołowicie odrestaurowana z zachowaniem oryginalnego, średniowiecznego stylu i stała się luksusowym kompleksem turystycznym.
Na ulotce Castello di Gargonza czytam “Głównym architektem zamku Gargonza jest CZAS”. Faktycznie, można odnieść wrażenie, że przenosimy się do średniowiecznego grodu – kamienne domy z małymi okienkami, strome uliczki wybrukowane kamieniami o nieregularnych kształtach, wąskie przejścia między domami, kościół z dzwonnicą charakterystyczną dla dawnej, rustykalnej Toskanii.
W Gargonza nazwy domów i pokoi są pamiątką na cześć ich dawnych właścicieli np: Argentina, Boccio, Niccolina (imiona), Stalle (stajnie), Guardia (straż), Forestiera (dom leśniczego), Frantoio (olejarnia, gdzie wyciskano oliwę z oliwek), Cave (grota), Fattore (zarządca majątku), i wreszcie Casa Contessa Francesca (Dom Hrabiny Franciszki) – przestronna, piętrowa Leopoldina, z charakterystyczną wieżyczką, usytuowana poza obrębem murów Gargonzy, w pobliżu restauracji oraz basenu.
Po raz pierwszy byłam tam w sierpniu br. z bardzo sympatyczną rodzinką spod Poznania. Był to już czwarty miesiąc straszliwego, diabelsko gorącego, włoskiego lata. Mamma Mia! Jakoś się trzymałam w pionie, ale tak szczerze mówiąc najchętniej nie wychodziłabym z klimatyzowanego samochodu, nawet dla tak wspaniałego miejsca jakim jest Gargonza. Wtedy, gdy byliśmy tam w sierpniu, najbardziej zwróciłam uwagę na średniowieczne, surowe piękno kamiennej architektury.
Później odwiedziłam Gargonzę, aby odebrać klucze dla koleżanek, które jechały z lekkim niepokojem, że mogą nie zdążyć dojechać przed godziną 20.00, tj. do kiedy czynna jest recepcja. Wtedy, po południu, moja uwaga skupiła się na popołudniowym słońcu rozświetlającym kamienne ściany, no i na otwartym sklepiku, gdzie na widok półek z winami przyszło mi na myśl, że miło będzie koleżankom, gdy napiją się trochę rubinowego, toskańskiego napoju po całodziennej podróży.
I byłoby im bardzo lub niezmiernie miło, tyle że po dojechaniu do bramy Gargonza zepsuł im się samochód. Najgorsze, że i moja Pandzia wymagała pilnej naprawy rozrusznika i na trzeci dzień, a właściwie wieczór pobytu moich koleżanek, po kolacji w Ambrze, po prostu zastrajkowała!. To już nie było takie miłe, na szczęście miałam “szczęście w nieszczęściu” – Pandzia dojechała pod dom Bambiny (starszej pani o bardzo małym rozumku), a że stanęłam krzywo i jednym bokiem zbyt szeroko na ulicy, po namyśle zdecydowałam się przestawić ją na lepsze miejsce. I wtedy już nie odpaliła… ale przynajmniej dotarła na miejsce pracy, co po godz. 22.00 w nocy jest szczęściem samym w sobie.
I przez to, że Pandzia stała sobie u mechanika, na zamek wróciłam dopiero na początku października, z świeżo poznaną Beatką, która wyraziła chęć poznania głuszy.
Wtedy zwróciłam uwagę na jeszcze jedną rzecz – że przy domkach dla turystów, w tzw. altankach jest tak wiele winorośli i zostało mnóstwo kiści dojrzałych winogron. Słodkie owoce ofiarujące La Dolce Vita wśród liści dających dużo cienia w długie, gorące dni włoskiego lata.
Zdumiała mnie jedna rzecz: jak to możliwe, że nikt ich nie je? Jak to możliwe, że turyści Gargonzy tacy jacyś … niegłodni? Na diecie, czy co… Gdybym ja tu mieszkała, z tych winogron na pewno nie byłoby tu ani najmniejszego grona co najmniej od miesiąca! Słodziutkie, pełne słońca winogrona w przydomowej altance – sama radość! Pamiętam że rok temu zostałam zaproszona do włoskich znajomych. I była to prawie ta sama ta sama sytuacja – połowa października i altanka pełna słodziutkich, soczystych, pysznych winogron. Takie włoskie DOLCE VITA, na które oczywiście tylko ja się rzuciłam jak głodny wilk, bo nie ukrywajmy, ale nie zawsze miałam pieniądze na jedzenie, więc głód był często moim towarzyszem. A dla Włochów te winogrona to było coś w stylu “natura morta” czyli martwa natura służąca dekoracji (!)
Później, po radosnej konsumpcji słodkiego, winogronowego la DOLCE VITA, okazało się, że obserwacja turystów, szczególnie gdy wymyślają fajne pozy do zdjęć, to też wielka uciecha!
Gdy myślę o Castello di Gargonza, prawie zawsze w pierwszej chwili przychodzi mi na myśl piękny ogród. Do tego najpiękniejszego domku z ogrodem, akurat nie mogłam wejść, ale znalazłam filmik ze ślubu w Gargonzie, gdzie pokazane są piękne zakątki tego ogrodu i ogólnie tego cudnego miejsca… Zobacz koniecznie, szczególnie jeśli marzysz o ważnej i podniosłej chwili Twojego życia w pięknym miejscu. Mam nadzieję, że stanie się to dla Ciebie romantyczną inspiracją. Dodatkowo dla mnie fakt, że czasem do tej mojej przaśnej głuszy zagląda Wielki Świat w osobach weselników z owego “wielkiego świata” jest powodem do dumy i argumentem przyciągającym ciekawskich turystów.
The dream in the tower from Angelica Braccini on Vimeo.
Gargonza leży na wysokości 523 m.n.p.m. W tej chwili, gdy piszę o Gargonza, jest grudzień i niewielkie prawdopodobieństwo śnieżnej zimy. Nieczęsto, raz na parę lat, ale jednak zdarza, się że w zimie w tej okolicy pada śnieg, dlatego trzeba być przygotowanym i stosować się do zaleceń przydrożnych tabliczek informujących, że od 15 listopada do 15 kwietnia na tym terenie wymagane są opony zimowe lub łańcuchy. Według ekipy zamku Gargonza, opony zimowe są całkowicie wystarczające, jeśli chcesz tam dotrzeć na przykład w czasie Świąteczno-Noworocznym.
Przypomniało mi się, że ostatnio, aby nastroić się do Nowego Roku, wszędzie oglądam wielkie Sylwestrowe menu. W restauracji Torre di Gargonza, to menu jest naprawdę imponujące!
To chyba dla tych lwów, które się spotykają w restauracji, przynajmniej tak wynika z tabliczki zawieszonej przy głównych drzwiach. Tak czy inaczej – stołują się tu prawdziwe Lwy i BASTA! Mam nadzieję, że również i wszelkiego rodzaju tygrysy, lamparty, pumy, rysie i domowe kiciusie, bo przecież wszystko to jedna wielka kocia rodzina, mmrrrrr…
Do zobaczenia w Gargonzie!
Witaj Wiollu. Nareszcie, doczekalismy sie. Bardzo lubie Twoje posty i zawsze zagladam co nowego u Pandzi, Bambiny i oczywiscie u Ciebie. Pozdrawiam z deszczowych Karkonoszy 🙂
Ciao Edyta 🙂 Ale mi miło, że czekasz na nowiny z głuszy. Fakt, ostatnio nowin żadnych nie było i to długie dwa miesiące. Aż brak mi słów na opisanie mojego zdenerwowania związanego z tą sytuacją. Jest lepiej, będzie jeszcze lepiej… Dziękuję Ci za duchowe wsparcie, bardzo bardzo – to tak wiele znaczy <3
Ja tez śledzę twoje zapiski, dotąd nic nie pisałam… Dzięki za troche słońca w pochmurne dni” twoja Toskania” wprawia mnie zawsze w lepszy nastrój na kolejny dzień. Pozdrawiam
Dziękuję Ci z całego serca za te piękne słowa, które są jak balsam na moje serce <3 Wiesz, ja też wracam do moich wpisów kiedy jest źle... nasycać się słońcem, podnosić się na duchu: "no zobacz, jak tam było pięknie, słonecznie, ciepło, jakie słodziutkie były te winogrona" Skoro doświadczyłaś takich pięknych, słonecznych momentów, to muszą przyjść następne! No, dalej! Dlaczego myślisz, że już nic dobrego Cię nie spotka, że teraz tylko chmury i koniec?"
Problem w tym, że nie mogłam sobie pozwolić, aby tam nawet na 3 dni zamieszkać, jadać w restauracji i że takie parę godzin krążenia po Gargonza traktowałam jako "ochłapy" losu - inni sobie tu w wakacje mieszkają, piją wino, jadają w restauracji, mają kasę, czymś sobie zasłużyli na dobre zarobki, dobre życie. Dlaczego ja tego nie mogę mieć, dlaczego dane mi jest być tylko obserwatorem, widzem takiego pięknego życia".
Ale .... doceniam to, że parę razy mogłam tu sobie pochodzić, że zrobiłam fajne foty Beatce, że co prawda obiadu w restauracji nie było, ale wypiłyśmy tam po kieliszku dobrego wina, że nasyciłam się słońcem, najadłam winogronami, zrobiłam dużo zdjęć...