Oliwa z oliwek.
Oliwa wypływająca jasnozielonym, obfitym strumieniem z wiecznie zielonych drzewek.
Taki symboliczny obraz ukazuje mi się przed oczami, kiedy myślę o oliwie. Może dlatego, że przeszłam przez wszystkie etapy pracy na oliwkowych drzewkach.
Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Toskanii, była sobota 2 kwietnia i w gospodarstwie odbywało się wtedy lekko spóźnione przycinanie gałęzi oliwnych drzewek.
Nie było litości – trzygodzinny odpoczynek po trwającej 20 godzin, niewygodnej podróży autokarem i na oliwki! Oczywiście wtedy nie umiałam ich przycinać, więc moim zadaniem początkowo było zbieranie gałęzi spod drzew i znoszenie ich na przyczepę traktora, celem pocięcia ich i przygotowania wiązek do kominka. Były tego całe góry! Nie przypuszczałam, że tyle jest pracy z “byle gałązkami”… Ale już od samego początku przebywanie wśród oliwnych drzewek było dla mnie czymś niezwykłym i uroczystym, jakby świętem…[envira-gallery id=”27618″]
Obserwowałam je nieustannie, w każdej fazie rozwoju. Od kwitnienia – tu zapraszam Cię do obejrzenia pięknych Kwiatów Drzew Oliwnych, przez zbiory oliwek Idziemy na Oliwki, aż do zawiezienia ich do “frantoio” (olejarni, o czym dzisiaj), gdzie wypływa z nich życiodajna Oliwa Sprawiedliwa i w końcu przy stole rozkoszując się smakiem oliwy dodawanej do większości toskańskich potraw.
17 października 2015. Patrzę po raz ostatni na odległe, otoczone drzewkami oliwnymi małej miejscowości San Leonino, znajdujące się tuż poniżej wieży Galatrona, którą od lat widzę z okna łazienki w moim toskańskim lokum. Myślę sobie, że skoro mam jeszcze parę chwil przed wyjazdem do Polski, to warto by w końcu zobaczyć jak wygląda ona z bliska.
Przyjeżdżam w pobliże San Leonino i zatrzymuję się w jakiejś zatoczce. Moją uwagę przyciągają drzewka oliwne, obsypane oliwkami jakby różnobarwnymi koralikami, które natychmiast skojarzyły mi się z … drzewkami szczęścia. Przypomniało mi się, że kiedyś widziałam w sklepach takie “drzewka szczęścia” z gałęziami z koralików. Wygląda na to, że znalazłam cudowne, “szczęśliwe” drzewa i to w dodatku po siedmiu latach podróży do Toskanii!
[envira-gallery id=”27624″]
Tak na marginesie, ze słowem “wytłaczanie” jest pewien problem, bo w Polsce niektórzy mówiąc o miejscu wytłaczaniu oliwy, używają słowa “tłocznia” zamiast olejarnia, co kojarzy mi się natychmiast z tłocznią w tyskiej fabryce FIATa albo w halach produkcyjnych tych przedsiębiorstw, gdzie wytłacza się różne detale przemysłowe.
Jak widać, oliwki potrafią zaskoczyć nawet po latach. Pamiętam moje zaskoczenie, gdy po raz pierwszy skosztowałam świeżo wytłoczoną vel wyciśniętą oliwę z oliwek prosto z olejarni, po włosku zwaną “frantoio”. Gęsta, intensywnie zielona, mętna, o niesamowitym, owocowym zapachu i głębokim, goryczkowo-pikantnym smaku… Mamma Mia… Coś niezwykłego! Od tego momentu jestem zagorzałą fanką toskańskiej oliwy.[envira-gallery id=”27689″]
Przykaz “z góry” był taki, by zawozić co roku zebrane oliwki do olejarni Frantoio Maddi w Levane, gdzie panuje “duch OLIWY”. Przed paru laty “duch” dodatkowo był wzmacniany przez obrazy z teraktotty, na których były przedstawione antyczne scenki ze zbiorów oliwek. [envira-gallery id=”27651″]
Pewnego dnia taki ciężki, terakottowy obraz spadł ze ściany, więc tego antycznego ducha jakby mniej. Nawet nie zdążyłam go sfotografować. Ale znalazłam podobny w VETUS, więc od razu go namierzyłam moim aparatem. Co prawda naprzeciwko obrazu stał zaparkowany samochód, więc moje ujęcia są bardzo z góry i ukosa, ale przynajmniej mam na pamiątkę coś, co przypomina mi Frantoio Maddi.
Olejarnia Maddi niestety nie tłoczy oliwy na zimno, tylko na ciepło, co wybitnie pozbawia ją antycznego uroku. Czasami w obejściach domów lub starych fattoriach można spotkać kamienne walce, a nawet całe antyczne maszyny do wyciskania oliwy metodą na zimno. Marzę, żeby zobaczyć i sfotografować proces wytłaczania oliwy taką metodą, a na razie tęsknie patrzę na kamienne żarna.
No i oglądam filmiki z zastosowań kamiennych walców (żaren) mniej lub bardziej antycznych, toskańskie, hiszpańskie i wszystkie inne.
… bo jestem za tłoczeniem na zimno. A zdjęcia z Frantoio Maddi są dla mnie miłą pamiątką, bo po raz pierwszy w historii zrobiłam zdjęcia nie tylko oliwie, ale i kroplom wody.[envira-gallery id=”27683″]
We Frantoio Maddi może już nie widać antycznego ducha oliwy, ale jest ten współczesny, przede wszystkim duch PRACY i pracowitości.[envira-gallery id=”27677″]
A koralikowe drzewka oliwkowe, którymi obdarowała mnie Toskania na pożegnanie?
San Leonino będzie mi się już zawsze kojarzyć mi się z drzewkami szczęścia. Otoczone zewsząd gajami oliwnymi miejscowość jest malutka – na Śląsku mówią “dwa domy na krzyż, kościół i bar ze sklepikiem”. Przechadzałam się pustymi uliczkami i czułam na sobie zaciekawione spojrzenia zza okien i słyszałam jakieś dziwne “szemrania”. Co i rusz ktoś wychodził na ulicę i patrzył na moją polską Pandzię, na co ja uśmiechałam się z promiennym “buongiorno”. Uspakajali się.[envira-gallery id=”27630″]
Gdy wsiadam do Pandzi z zamiarem odjazdu, pojawia się przy mnie znienacka i raptownie (aż nawet się przestraszyłam) prawie bezzębny (!!!) młodzian, na oko około czterdziestki. Mówi że zauważył, ze bardzo interesuje mnie kościółek i pyta się mnie, czy chciałabym zobaczyć kościółek w środku. Bo jeżeli tylko zechcę, to on mi go otworzy, będzie moim przewodnikiem i pokaże mi wszystko co interesujące.
Uśmiecham się do niego wszystkimi zębami i mówię że żałuję, że mój pierwszy pobyt w San Leonino był piękny, ale krótki, że muszę już wracać, ale następnym razem na pewno skorzystam z jego propozycji. I w taki sposób, z San Leonino, oprócz koralikowych drzewek, został mi w pamięci tenże “młodzian” 🙂[envira-gallery id=”27645″]
Taka świeżo wyciśnięta oliwa, to musi być coś… pysznego! Nie miałam dotąd okazji. Ale być może kiedyś… 🙂
Coś przepysznego, w dodatku zdrowego i pięknego 🙂
Ciao, Inga 🙂 Come va?
Uwielbiam oliwki. Choć zapewne te ze słoika, które jadam, są już jakoś przetworzone. Pod takim drzewem też byłabym szczęśliwa. 🙂 Drzewko szczęścia, ładnie to nazwałaś. 🙂
Cieszę się, że “drzewko szczęścia” i jego koralikowe owoce są również i w Twoim guście. A oliwki ze słoika, cóż te czarne wyjadam namiętnie ze słoików no i wraz z pomidorami, czosnkiem i peperoncino (malutka papryczka) używam dosyć często do makaronowego sosu… Ale zakochana jestem w oliwkach z pieca tj. “olive tostate”, w sklepach widziałam tylko czarne, są dość duże (bo się skurczą) a z pieca wychodzą pomarszczone jak śliwki kalifornijskie, pełne smaku i aromatu. Pokazywano mi drzewo “na oliwkach”, tę specjalną odmianę takich większych oliwek, ale nie pamiętam jak się nazywała. Pieczona oliwka, ach! PO-E-ZI-JA 🙂
Mam nadzieję, że zjemy sobie takie oliwki z pieca pod drzewami oliwnymi. Ale byłoby suuuuper!
Ciao 🙂
Witaj Wiollu, bardzo ciekawa historia. Oliwki, albo sie kocha, albo nienawidzi, ja naleze do tych pierwszych 🙂 Cos namieszalam z moim adresem, dopiero dzis zobaczylam, ze mam juz podlozona witryne internetowa( pewnie ze strony na ktorej Cie znalazlam), bardzo przepraszam i pozdrawiam cieplutko 🙂
Ciao Edytko
Cieszę się, że podzielasz moją miłość do oliwek i do koralikowych drzewek szczęścia.
Nie bardzo rozumiem za co mnie przepraszasz – komentarze zamieszczają również osoby, które nie posiadają własnej strony
Przesyłam Ci toskańskie BUONGIORNO z Polski, ciaooo 🙂